powyżej: wąwóz Oxi.
Iceland Roadtrip – część 1: Droga|
Wyprawy, takie jak nasz Iceland Roadtrip zazwyczaj rodzą się w głowie w najmniej spodziewanym momencie.
– Mateusz, widziałeś już może gejzery? Zapytałem, gdy graliśmy któregoś dnia na kompach.
– No nie, nie miałem okazji.
Wypożyczmy sobie samochód, pojedziemy w weekend zobaczyć Golden Circle. Zaliczymy za jednym zamachem gejzer Strokkur, wodospad Gulfoss i Þingvellir (miejsce, w którym stykają się europejska i amerykańska płyta tektoniczna).
David, Hiszpan, który mieszkał z nami w domu w trakcie wymiany szybko podłapał temat.
– Chłopaki, może zabiorę się z wami? Nawet wyjdzie nam taniej w trójkę.
– Witamy na pokładzie!
Niecałą godzinę później David wrócił z genialnym pomysłem:
– Łukasz, Mateusz, słuchajcie. Jeśli już mamy jechać w ten weekend, może wyjedziemy wcześniej i objedziemy całą wyspę?
Prawie 1.500 kilometrów słynną islandzką ring road nr 1. Sounds like a plan. Tak się zaczął nasz Icelandic Roadtrip, czyli podróż dookoła wyspy.

Wyruszamy w sobotę o świcie. Niedaleko stacji benzynowej czeka na nas malutki Suzuki Swift 4×4 z pełnym bakiem paliwa. A przed nami dwa dni drogi, podczas której mieliśmy zobaczyć:
- wąwóz Oxi,
- Ocean Atlantycki,
- wodospady (Skógafoss, Seljalandsfoss, Svartifoss i Gullfoss),
- lodowcowe jezioro Jökulsárlón,
- klify w okolicach Vík í Mýrdal,
- opuszczone gorące źródła,
- okolice Hofn,
- Gejzer Strokkur
- Þingvellir,
- słynny wulkan Eyjafjallajökull skryty pod lodowcem,
- Vatnajökull, największy lodowiec w Europie,

Pierwszego dnia przejechaliśmy, zgodnie z planem, mniej więcej połowę trasy. Zatrzymaliśmy się gdzieś po drodze przed miejscowością Vík í Mýrdal. Nocleg nie był zbyt drogi, oscylując gdzieś w okolicach równowartości stu złotych polskich – 3.500 ISK (nocleg z własnymi śpiworami), jednakże ceny piwa w pobliskim sklepie nie zachęciły nawet do skromniejszego świętowania przebytej drogi pierwszego dnia. Mała buteleczka rozcieńczonego, islandzkiego piwa i cała trójka poszła grzecznie spać.

Pierwszego dnia udało się przejechać wąwóz Oxi, zamoczyć nogi w Oceanie Atlantyckim, zobaczyć majestatyczne góry wrzynające się w ocean w okolicach Hofn, wodospad Svartifoss w parku Skaftafell, lodowcowe jezioro Jökulsárlón przy lodowcu Vatnajökull oraz zaliczyć jazdę nocą prostą drogą przez Haoldukvisl – wulkaniczną równinę, którą spływała woda z lodowca Vatnajökull.
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od podziwiania wschodu słońca na czarnej plaży pod klifami Vík í Mýrdal. Mieliśmy już późny październik, jesień w pełni, więc nie trzeba było bardzo wcześnie wstawać, żeby zobaczyć wschód słońca.

W niedzielę dojechaliśmy do trzech najważniejszych wodospadów na południu wyspy -Skógafoss, Seljalandsfoss i Gullfoss. Przy pierwszym z nich udało się zdążyć wdrapać na klif i podziwiać widoki, zanim zjechały się autobusy pełne turystów. Przy drugim, Seljalandsfoss – wystarczyło zdjąć kurtkę i t-shirt, żeby ochłodzić się pod spadającą wodą i wszyscy w koło grzecznie robili miejsce.
Natomiast sam Gulfoss i równina Þingvellir nie zrobiły już takiego wrażenia. Nie dlatego, że same w sobie nie są to miejsca interesujące ani piękne. Po dwóch dniach spędzonych w kompletnej głuszy, gdzie była tylko nasza trójka i monumenty islandzkiej przyrody, niemal nic nie było w stanie pobić tego, co do tej pory zobaczyliśmy.
Niżej – kilka zdjęć z Icelandic Roadtrip. W następnych dwóch wpisach będą wodospady i lodowe laguny. Akurat one zasługują na osobny wpis.













To kolejny wpis z serii odgrzewanych kotletów o Islandii. Więcej o życiu na Islandii możecie przeczytać tutaj.